wtorek, 11 września 2012

O argumentach adwokatury (część 2)

(dalsza część wpisu "O argumentach adwokatury".)



5. Deregulacji zawodu adwokata sprzeciwiają się sędziowie.

Nie mam zamiaru pisać, iż "sędziowie tworzą jedną klikę z adwokatami" albo, że: "sędziowie chronią monopol adwokatury, chcą mieć gdzie przejść w razie gdyby była taka konieczność (np. groziłoby im dyscyplinarne usunięcie z zawodu sędziego)".Postaram się przedstawić zupełnie racjonalną odpowiedź na stawiany zarzut - poparty rozmowami z moimi znajomymi sędziami i sędzinami.
Najpierw trzeba zauważyć dość istotną rzecz. Oficjalne stanowisko w sprawie deregulacji wyraża (rzekomo w imieniu całego środowiska sędziowskiego) Krajowa Rada Sądownictwa lub Sąd Najwyższy - to jest sędziowie "najwyższych szczebli".
Jest to dość istotne - bo Ci sędziowie mają na co dzień odczynienia wyłącznie z najlepszymi w Polsce adwokatami (tacy przeważnie występują przed Sądem Najwyższym).
Każdy - niezależnie od tego jaki zawód wykonuje - chciałby mieć styczność wyłącznie z inteligentnymi, dobrze wychowanymi i wszechstronnie wykształconymi "petentami" (a tak właśnie mają sędziowie Sądu Najwyższego - czego bronią, rzekomo w interesie całego sądownictwa).
Już widzę rozmarzonych urzędników, którzy oczami wyobraźni widzą jak nie nękają ich awanturujące się strony, tylko zawsze mają kontakt z odpowiednio zweryfikowanym wcześniej pełnomocnikiem...
Tyle, że to mrzonki. Liczba adwokatów jest tak niska (nie mówiąc już o nielicznych "najlepszych pełnomocnikach"), że występują oni w niewielkim odsetku spraw.
A co się dzieje z pozostałymi sprawami ? Toczą się one (najczęściej przed Sądami Rejonowymi) bez udziału żadnych pełnomocników. Sędziowie Sądu Najwyższego (najgłośniej wypowiadający się w sprawie deregulacji) nie mają kontaktu ze "stronami występującymi się samodzielnie" i nie wiedzą co to oznacza.
Dla zobrazowania sprawy - opowieść jednego z moich znajomych sędziów:
Starsza pani została pozwana przez firmę windykacyjną o zapłatę około 2.000 za zaległe faktury za telefon komórkowy.
Roszczenie było ewidentnie przedawnione.
Starsza Pani żadnego telefonu nie kupowała, tylko "użyczyła" dowodu wnuczkowi, który obecnie jest w Irlandii.
Najpierw poszedł Nakaz Zapłaty ("upominawczy").
Zbiegiem okoliczności Starsza Pani napisała odręczne pismo w którym posłużyła się słowami "proszę o wyjaśnienie o co chodzi". Pismo to nie zostało potraktowane jako "Sprzeciw od nakazu".
Starsza Pani wystosowała kolejne odręczne pismo, w którym napisała "nie zgadza się z decyzją Sądu który nie uwzględnił jej poprzedniego pisma".
Pismo to zostało potraktowane jako zażalenie, i sprawa przeniosła się do sądu drugiej instancji, który stwierdził, że jej pierwsze pismo było sprzeciwem od nakazu.
Sprawa wróciła do sądu rejonowego gdzie odbyła się pierwsza rozprawa - podczas której Sędzia pierwszy raz próbował delikatnie zasugerować Starszej Pani podniesienie zarzutu przedawnienia. Nieskutecznie.
Pod pretekstem konieczności dostarczenia "bilingów" (na wykazanie wysokości roszczenia) Sędzia wyznaczył drugą sprawę.
Na drugiej sprawie Sędzia po raz drugi próbował zasugerować Starszej Pani podniesienie zarzutu przedawnienia. Nieskutecznie.  
Starsza Pani zapytana czy nie chciałaby skonsultować się w tej sprawie z Adwokatem - odpowiedziała, że była u Adwokata, ale Adwokat chciał od niej 600zł płatne z góry (czyli ok. 1/3 roszczenia).
Została wyznaczona trzecia rozprawa - celem przesłuchania stron.
Jednocześnie zrezygnowany sędzia odbył "sugerującą" rozmowę z protokolantką: "Szkoda, że ta Starsza Pani nie zgłosiła zarzutu przedawnienia...", która to protokolantka (w bliżej nie określonym celu) wyszła do tej Starszej Pani z nią porozmawiać.
Za około tydzień wpłynęło do sądu pismo Starszej Pani z jednym zdaniem. "Zgłaszam zarzut przedawnienia".
W następnym tygodniu płynęło od windykatorów pismo z cofnięciem powództwa.
Sprawa która mogła się toczyć 3 tygodnie, trwała... 14 miesięcy i pochłonęła mnóstwo czasu i energii Sądów dwóch instancji ! A brakowało w niej jednej krótkiej porady na poziomie... studenta drugiego roku prawa!
Teraz "esencja" - zapytani przez tego samego Sędziego studenci prawa na wykładach, za ile udzieliliby porady i napisali odpowiednie pismo tej pani odpowiedzieli... od 30 zł do 50 zł !!!
Takich historii Sędziowie niższych instancji mają tysiące - co przekłada się na ich pracę (i przewlekłość postępowań sądowych).
Sędziowie Sądu Najwyższego, mając kontakt wyłącznie z "orłami temidy" (którzy przynajmniej nie przekąszają w pracy), co oczywiste bronią obecnego status quo.  


6. Czy chciałabyś aby leczył cię lekarz bez wykształcenia medycznego ?


Na ten temat już pisałem.
W deregulacji chodzi wyłącznie o prawo wyboru prywatnej usługi, świadczonej na koszt i odpowiedzialność klientów.
Z tego typu prywatnych usług medycznych wykonywanych przez osoby bez wykształcenia medycznego... korzysta regularnie ok. 2 mln polaków (i rzeczywiście czują się lepiej !).
Są to prywatne usługi wszelkiej maści znachorów, bioenergoterapeutów, zielarzy, uzdrowicieli czy filipińskich chirurgów. 
Oczywiście można krytykować taki stan rzeczy, nazywając znachorów oszustami...
Ale skro Ci Polacy czują się lepiej... Może tego im właśnie trzeba... Nie nam to oceniać i zabraniać tym osobom wydania prywatnych pieniędzy na "znachorów".


7. Czy powierzyłbyś własną sprawę sądową np. studentowi prawa ?

Ja osobiście - TAK. 
Bez żadnych oporów powierzyłbym studentowi prawa prowadzenie sprawy o kilkaset czy nawet kilka tysięcy złotych.
Do sprawy o dziesiątki tysięcy złotych wybrałbym mecenasa.
Do sprawy o miliony złotych zaangażowałbym profesora prawa (choćby nawet nie był mecenasem).
Tymczasem w obecnym systemie, wszystko mamy "uśrednione" i do wszelkiego typu spraw jedynie słuszni są mecenasi (po studiach i 3 letniej aplikacji).
Takie jest moje prywatne zdanie. Każdy ma prawo do własnego i ja to szanuję.
Nie mniej - to jest nieważne. 
Istotą deregulacji, nie jest pytanie kto z czyich usług kiedy zamierza korzystać (i później uśrednianie wyników), ale prawo korzystania przez wolnych i dorosłych polaków z takich usługodawców jacy im akurat odpowiadają w konkretnej sprawie (raz student, raz mecenas, raz profesor, a innym razem specjalista z wąskiej dzieciny prawa który nigdy nie studiował prawa).
Każdy dobrze wie czego mu najlepiej trzeba... Nie nam oceniać i zabraniać polakom wydania ich prywatnych pieniędzy na nie-korporacyjnych pełnomocników.

W kolejnej części "argumentów adwokatury" odpowiedź na kolejne zarzuty:
8. Dlaczego tzw. "doradcy prawni" (działający na podstawie "stałego zlecenia") nie odnieśli spektakularnego sukcesu ? Czyżby byli nie fachowi lub niepotrzebni ?
9. Kto ma dbać nad dalszą edukacją aktywnych zawodowo pełnomocników procesowych nie będących adwokatami ? 
10. Dlaczego adwokat ma być objęty specjalnymi rygorami procesowymi a inni pełnomocnicy już nie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz