czwartek, 31 stycznia 2013

BLOG ROKU - Etap II

Otrzymałem wiadomość, że rozpoczął się II Etap konkursu na BLOG ROKU w którym można wysyłać SMSy, do czego... wcale nie zachęcam.

Zamiast SMSa w konkursie na BLOG ROKU lepiej wysłać SMSa do znajomego z adresem Bloga (ewentualnie umieścić link do Bloga na Facebooku, Twitterze, NK itd. itp.).

Niech każdy ma szansę skonfrontować swoje dotychczasowe poglądy o "deregulacji" (np. o jej rzekomej sprzeczności z Konstytucją RP albo Prawem Unijnym) z faktami.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Czy warto obecnie rozpoczynać Aplikację prawniczą ?

Zostało mi zadane pytanie (prawdopodobnie przez studenta ostatniego roku prawa), czy w mojej ocenie, warto obecnie rozpoczynać aplikację prawniczą (adwokacką lub radcowską) ?

Na tak zadane pytanie moja odpowiedź (w świetle poglądów głoszonych na blogu) może być tylko jedna:
W mojej ocenie wszystko zależy od celu planowanej aplikacji prawniczej:
Dla poszerzenia wiedzy i umiejętności - WARTO (zawsze warto się rozwijać),
Dla "papierka" (w postaci uprawnień państwowych) - NIE WARTO (tak jak nic nie warto robić dla "papierka" bo to jest oszukiwanie siebie i innych).
...i wystarczy, że każdy odpowie sobie (sam przed sobą) na to proste pytanie.

sobota, 26 stycznia 2013

"Nowe Izby Adwokackie" - to krok wstecz.

Jak napisałem w komentarzu do wpisu http://deregulacja.blogspot.com/2013/01/nowe-izby-adwokackie-i-radcowskie-czy.html "Nowe Izby Adwokackie  - pomysł posła P. Wiplera (PiS) - uważam za krok wstecz (a nie "do przodu" - jak sugeruje anonimowy komentator).

Szersze wyśnienie tej kwestii zawarłem już tu: http://deregulacja.blogspot.com/2012/08/moje-nie-dla-deregulacji-wedug-ministra.html, nie mniej chętnie rozwinę również wątek "Nowych Izb Adwokackich".

Oto wyobraźmy sobie, że korzystając z "Ustawy Wiplera", 100 zupełnie hipotetycznych mecenasów (zbieżność imion zupełnie przypadkowa!) zakłada nową Izbę pod nazwą... "Nie-etyczni".

Prezesem Izby zostaje - mec. Bronisław (tzw. "prezes słup" z taśm PSLu dotyczących spółki ELEWARR).
Rzecznikiem Prasowym zostaje - mec. Łukasz (prawa ręka Marcina P. w Amber Gold, członek Rady Nadzorczej tej spółki, który na konferencjach prasowych przed jej upadłością zawsze przekonywająco zapewniał, że spółka jest wypłacalna).
Skarbnikiem zostaje - mec. Henryk (adwokat ze Szczecina, podejrzany o przywłaszczenie pieniędzy klientów).
Rzecznikiem Dyscyplinarnym zostaje - mec. Krzysztof (senator, który po opublikowaniu jego zdjęć w damskiej sukience, twierdził że na zdjęciach wciąga nosem... lekarstwa). 

W takiej "nie-etycznej" izbie - "hulaj dusza, piekła nie ma", a ty Kliencie drżyj przed nami. 
A jak przeciętny Klient będzie miał odróżnić członka "zwykłej" izby, od członka "nie-etycznej" izby ? 
Dla Klienta - Adwokat to Adwokat !

Takie pomysły z "nowymi izbami" mogą Klientom wyrządzić tylko więcej szkody niż pożytku !!!

Drogi zmian są dwie:
a) całkowita rezygnacja z jakichkolwiek wymogów do posługiwania się tytułem "Adwokat" (z sygnałem dla Klientów, że obecnie "Adwokat" to zawód wolnorynkowy, dokładnie tak jak opiekunka dziecięca czy mechanik samochody - i tak samo powinien podlegać indywidualnej weryfikacji).
b) bardzo daleko idąca ochrona tytułu zawodowego "Adwokat", z jednoczesnym umożliwieniem świadczenia wszystkich usług przez nie-Adwokatów (dokładnie tak jak jest w Skandynawii, gdzie "Królewskim Adwokatem" jest zostać niezwykle trudno, i tytuł ten ma bardzo dużą renomę na rynku - ale jednocześnie wszystkie usługi świadczą wszelkiej maści wolnorynkowi "doradcy" występujący pod różnymi tytułami zawodowymi. I klient ma wybór - idzie do "bezpiecznego i drogiego" Adwokata Królewskiego, albo na własne ryzyko korzysta z wybranego przez siebie "doradcy").


czwartek, 24 stycznia 2013

Link za link (druga odsłona)

Druga odsłona formuły "link za link" - tym razem za Akcją Wolne Przewodnictwo.

Jednym z podstawowych zdarzeń które rzekomo uzasadniają konieczność istnienia regulacji zawodowych dla Przewodników Górskich jest zasypanie przez lawinę tyskich licealistów w drodze na Rysy w styczniu 2003 r. (wkrótce 10-ta rocznica tego tragicznego wydarzenia).

Czy wymóg posiadania państwowych uprawnień Przewodnika Górskiego przed czymkolwiek chroni... NIE.
PRZYKŁAD: Sprawa bieżąca, z września 2012 r. !!!
Przewodnik PTTK podejrzewany jest o to, że wprowadził dzieci na nieczynną skocznię w Lubawce, która się zwaliła, w wyniku czego 7-ro dzieci zostało rannych.

Więcej "mrożących krew w żyłach" historii działań Licencjonowanych Przewników tu: http://wolneprzewodnictwo.blog.pl/2013/01/20/ile-jeszcze-ofiar-pochlonie-reglamentacja-zawodu/

Mi pozostaje jedynie powtórzyć:
Jedyne co nas może ochronić to my sami. Istnienie i nadzór Korporacji Zawodowych kompletnie przed niczym nikogo nie chroni! Dlatego zbędnym jest płacenie „haraczu korporacyjnego” (opisanego tu: http://deregulacja.blogspot.com/2012/09/haracz-koproacyjny.html) za rzekomą ochronę.

środa, 23 stycznia 2013

Nowe izby Adwokackie i Radcowskie - czy to coś zmieni ?

Sztandarowym pomysłem posła P. Wiplera jest prawo do tworzenia "nowych izb" Adwokackich (przez 100 adwokatów) oraz Radcowskich (przez 250 radców).

Co to zmieni ???

Dla Adwokatów/Radców (oraz aplikantów) - może nawet całkiem sporo.
Dla Klientów - KOMPLETNIE NIC.

Nowe izby (o ile powstaną) będą konkurować o członków (niższymi składkami i lepszą obsługą administracyjną) oraz o aplikantów (niższymi opłatami za aplikacje). Tak więc pomysł ten, jak najbardziej leży w interesie obecnych Adwokatów i Radców (oraz aplikantów).

Nie mniej nie widzę kompletnie żadnego wypływu powstania "nowych izb" na ceny i dostępność usług Adwokackich dla klientów !!!

Dlatego jawi się pytanie: PO CO i DLA KOGO ???

Prawdziwa deregulacja to wolność dokonania wyboru przez Klientów we własnych prywatnych sprawach z czyich usług chcą korzystać (zarówno Adwokata/Radcy jak i nie-Adwokata/nie-Radcy). Prawdziwa deregulacja w zakresie zawodów prawniczych powinna polegać na zmianie art. 87 kpc (i innych podobnych przepisów poukrywanych w różnych ustawach).
Pomysł z "nowymi izbami" to tylko "dalsze mieszanie w tej samej herbacie" (tj. ustawach korporacyjnych), znane już od 8 lat, od czego "herbata" wcale nie staje się "słodsza" (tj. usługi Adwokackie i Radcowskie wcale nie stają się dostępniejsze, a profesjonalny pełnomocnik występuje nadal w znikomym procencie spraw sądowych).

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Prace nad "deregulacją Gowina".

W sejmie trwają prace nad "deregulacją Gowina". Jak już wielokrotnie pisałem jest to dla mnie "pseudo-deregulacja", której nie warto poświęcać zbyt dużo czasu i miejsca na blogu (więcej tu: http://deregulacja.blogspot.com/2012/08/moje-nie-dla-deregulacji-wedug-ministra.html).

Podesłany mi niedawno cytat min. Gowina tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu !


Piotr Dobrołowicz: Czy ustawa deregulacyjna obejmie zawody prawnicze?
Jarosław Gowin: W otwieraniu zawodów prawniczych, poza zawodem notariusza, zasadnicze zmiany zostały przeprowadzone przez moich poprzedników. Dalsza deregulacja nie jest więc potrzebna. Kiedy w 2004 roku wstępowaliśmy do Unii Europejskiej byliśmy na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby praktykujących prawników przypadających na liczbę mieszkańców. W tym roku przesunęliśmy się już na miejsce 19. W przyszłym roku awansujemy na miejsce 13. Będziemy zatem w środku stawki.

Oto prawdziwe intencje ministra Gowina !!!
Wcale nie respektowanie Konstytucji RP (szczególnie art. 31)...
Wcale nie szacunek do wolności i inteligencji Polaków...

Dla min. Gowina najważniejszym jest aby być na magicznym 13 miejscu (na 27 krajów) w Unii Europejskiej - czyli w pierwszej połowie stawki !

Brak jakikolwiek "idei" dla planowanej deregulacji,  tłumaczy m,in.  "uleganie" co głośniejszym grupom interesu takim jak taksówkarze (blokujący drogi i rzucający w ministerstwo papierem toaletowym, który ma symbolizować tak ciężko uzyskaną licencję taksówkarską - bo jak to naszym w "państwie korporacyjnym" już jest. że, najważniejszy jest "ustawowy papierek", a nie uzyskana ciężką pracą renoma na rynku). 

Z takim "prostackim" podejściem (o które ministra Gowina nie podejrzewałem) nie zajdziemy daleko !!!

Na marginesie:
Minister Gowin niech weźmie lepiej poprawkę w swoich zamierzeniach, bo w czasach kryzysu deregulacja trwa w najlepsze w całej europie. 
"Deregulują" zawody zarówno kraje zagrożone kryzysem (Grecja, Hiszpania, Włochy) - co jest jednym z podstawowych warunków przyznania im pomocy finansowej, jak też "deregulują" kraje, które na razie w kryzysie nie są. Wśród tych ostatnich można wskazać np. inicjatywę brytyjską gdzie trwają prace nad możliwością otwierania kancelarii prawniczych przez... supermarkety typu TESCO (więcej w Rzeczpospolitej pod tym adresem: "TESCO Law. Czy powstaną prawnicze supermarkety?").

Jeszcze może się okazać, że zamiast na wymarzonym przez min. Gowina 13 miejscu w Unii, będziemy na... 14 miejscu (czyli już w drugiej połowie stawki). I co wtedy ?... Cała "deregulacja Gowina" na nic!


ps.
A co do prac samej "Komisji Deregulacyjnej" - to również nie ma o czym pisać.
Komisja "utknęła" na zawodach prawniczych, które (co przyznaje sam min. Gowin !), nie mają być objęte żadną "deregulacją", ale "kosmetycznymi zmianami".

Jako paradoks należy wskazać, iż Komisja Deregulacyjna skupiła się na omawianiu przepisu który... ma zwalniać Adwokatów z podatku VAT od usług świadczonych charytatywnie (pro bono).

Choć kierunek zwolnienia świadczeń charytatywnych z podatku VAT wydaje się słuszny, to warto zwrócić uwagę, że takiego "specjalnego" zapisu nie ma żadna inna grupa zawodowa w Polsce. Nawet w zawodach medycznych i około medycznych, z lekarzami na czele - choć świadczenie przez nich usług charytatywnie, wydaje się po stokroć bardziej pożądane, niż u Adwokatów. 
No ale cóż... w tym kraju są mniej i bardziej wpływowe grupy zawodowe.  

piątek, 18 stycznia 2013

"Efekt Cadillaca" - całkiem długie post scriptum

To jest post scriptum do niedawnego wpisu EFEKT CADILLACA (http://deregulacja.blogspot.com/2013/01/efekt-cadillaca.html).

"Efekt Cadillaca" niesie coś genialnego (trudno się dziwić, przecież został opisany przez M. Fredmana, noblistę).

Pozwala on odrzucić "emocje" towarzyszące rozważaniom dotyczącym regulacji zawodowych i skupić wyłącznie na liczbach!

M. Friedman sugeruje przeciwstawienie "korzyści" z regulacji zawodowej przeciwko "kosztom" społecznym istnienia takiej regulacji. "Zyski przeciw Kosztom". Bez rozważania czy ludzie są ze swojej natury "głupi" czy "mądrzy" - i czy będą sobie potrafili poradzić z wolnym wyborem usługodawcy. Tylko najprostsze założenie: oferujemy klientom wyłącznie najwyższą jakość, pozbawiając ich możliwości korzystania z usług i towarów niższej jakości (tj. mniej bezpiecznych ale też tańszych i dostępniejszych). 

Przykład teoretyczny: Luksusowe limuzyny (typu Cadillac Eldorado w latach '60)

Przyjmijmy teoretycznie, że celem ograniczenia ofiar śmiertelnych na drogach (w Polsce na drogach ginie około 4.000 osób rocznie), wprowadzamy regulację polegającą na tym, że po drogach wolno jeździć tylko super nowoczesnymi, najnowszymi i najbezpieczniejszymi limuzynami pokroju Mercedesa "S", BMW 7, Audi A8 itp.
Załóżmy nawet, że dzięki zainstalowanym w tych samochodach niezliczonym poduszkom powietrznym i innym "systemom" liczba ofiar śmiertelnych na drogach spada do "zera" (co jest oczywiście bzdurą - bo "zero" ofiar będzie tylko wtedy, gdy całkowicie zakażemy poruszać się po drogach jakimikolwiek samochodami).

A teraz jaki jest tego koszt (który również może być wyrażony w ofiarach śmiertelnych !!!).

Wystarczy skupić się na pacjentach którzy w stanie zagrożenia dowożeni są do szpitali prywatnymi samochodami (często kilkunastoletnimi "rupieciami" bez żadnych nowoczesnych "systemów bezpieczeństwa").

A tu liczby są zaskakujące !!!

Miałem okazję rozmawiać z "operatorem" izby przyjęć porodówki w jednym z całkiem sporych szpitali (około 1000 porodów rocznie).

Twierdzi on, że ciężarne kobiety do porodu w 80% przypadków są przywożone prywatnymi samochodami (pozostałe 20% to Taksówki, Karetki i inne przypadki typu komunikacja publiczna, bo i takie się zdarzają).
Przy czym pośród tych prywatnych samochodów, nowa luksusowa limuzyna pokroju Mercedesa, BMW czy Audi jest widziana "raz na ruski rok". Jeszcze nie tak dawno częściej niż "limuzyna" widziany był tam... Fiat 126p "maluch" (-którego "strefa zgniotu" kończy się na silniku-), ale od 3-4 lat również "maluch" to rzadkość.

W Polsce jest ok. 500.000 porodów rocznie.

Z prostego rachunku matematycznego wynika, że rocznie 400.000 ciężarnych jest wiezionych do porodów prywatnymi samochodami, które nie są nowoczesnymi limuzynami !!!

Czy warto więc dla próby ograniczenia liczby ofiar śmiertelnych na drogach (która wynosi dziś ok. 4.000), ryzykować życie 400.000 ciężarnych kobiet i ich dzieci (nie mówiąc już o innych pacjentach, którzy niejednokrotnie są dowożeni do szpitali prywatnymi "rupieciami bez nowoczesnych systemów bezpieczeństwa" - które dziś można legalnie posiadać i użytkować) ???

Przykład amerykański: Lekarze

W czasach kapitalizmu w USA sprzed 100 lat, gdy nie było jeszcze w Ameryce regulacji zawodowych w zakresie zawodu Lekarza, opieka medyczna była bardzo ciekawie i sprawnie zorganizowana.Opierała się ona o tzw. "spółdzielnie".

Działało to mniej więcej tak, że "skrzykiwało się" kilkaset robotników (i członków ich rodzin) i za ok. 1$ od osoby rocznie (co stanowiło równowartość dziennych zarobków robotnika o najniższych dochodach) wykupywali sobie "Lekarza na wyłączność". 
Zrzeszeni w takiej "spółdzielni" mogli z usług tego "lekarza" korzystać bez limitu, o każdej porze dnia i nocy. Było to coś na kształt "lekarza rodzinnego". Na taką usługę dla swojej rodziny było stać każdego pracującego Amerykanina - i niemal każdy Amerykanin taką "usługą" był objęty.

Tylko jako ciekawostkę powiem, że taki "lekarz ze spółdzielni", nawet jak miał 1.000 czy 2.000 "podopiecznych" to był i całkiem bogaty, i też bardziej dostępny dla pacjenta niż Polski "lekarz rodzinny" !!! O ile dobrze wiem - polski "lekarz rodzinny" ma ustalony przez NFZ limit przypisanych mu imiennie pacjentów aż na 2.500 osób !!!

To opłacało się zarówno klientom jak i "lekarzom".

Oczywiście taka praktyka nie podobała się "renomowanym lekarzom" zrzeszonym w swoim stowarzyszeniu. Wywalczyli więc oni regulacje zawodowe, z monopolem na usługi medyczne dla swojej korporacji (uzasadniając swoją walkę "jakością usług"). Co mało zaskakujące, jedną z pierwszych ich decyzji, było uznanie za "nieetyczne" świadczenie usług dla "spółdzielni robotników" (po - według nich - zbyt niskiej stawce) !!!

Jaki jest tego efekt dziś ???
Ubezpieczenie medyczne w USA pokrywające taką podstawową opiekę zdrowotną kosztuje w przeliczeniu na amerykańską rodzinę ok. 5.000 - 10.000 USD / rocznie (co stanowi przeciętnie aż ok. dwu miesięczne zarobki jednej osoby).
Około 20% Amerykanów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego i jednocześnie nie kwalifikuje się do rządowych ubezpieczeń (które obejmują emerytów, bezrobotnych i najbiedniejszych).  

Ciekawe jakby ma wyglądała statystyka poszkodowanych przez "nie fachowych lekarzy" (którzy mogli w pełni swobodnie działać jeszcze 100 lat temu) oraz poszkodowanych na skutek braku ubezpieczenia medycznego dziś. Obawiam się, że ofiar "braku ubezpieczenia" jest po stokroć więcej niż potencjalnych ofiar "niefachowych lekarzy" !

Przykład europejski: Architekci (Holandia)

Jak już pisałem, w Holandii nie dawno (na wzór Skandynawski) uwolniono rynek usług projektowania budynków. Oto Holenderski inwestor może skorzystać zarówno z usług Architekta (zrzeszonego w korporacji zawodowej) jak też nie-Architekta (bez względu na jego wykształcenie, doświadczenie itp.). 
Oczywiście nie obeszło się bez obaw o fachowość usług projektantów "nie-Architektów". 
Jednak z drugiej strony, ceny usług Architektonicznych w Holandii urosły do niebagatelnych sum i po prostu hamowały nowe budownictwo (powodując kryzys dostępności nowych mieszkań dla ludzi).

Jako, że politykom holenderskim ("nastraszonym" przez Izbę Architektoniczną), trudno było zaufać w inteligencję holendrów (inwestorów) - wymyślono rozwiązanie "pośrednie".

Oto, aby zlecić projektowanie nie-Architektowi, inwestor musi wcześniej wykupić ubezpieczenie od następstw niefachowego projektu. Takie ubezpieczenie kosztuje kilka procent wartości inwestycji, ale i tak sumarycznie kalkuluje się wykupić ubezpieczenie i wynająć nie-Architekta. 

Nie mniej (o ile dobrze wiem) jak dotychczas żaden budynek zaprojektowany przez nie-Architekta się nie zawalił (trudno się dziwić - jeśli ktoś inwestuje setki tysięcy prywatnych euro w budynek, to i projektanta wybiera bardzo skrupulatnie).

Dlatego są plany (może już nawet zrealizowane?) aby odejść od wymogu obowiązkowego ubezpieczenia budynku zaprojektowanego przez nie-Architekta.

Tutaj liczbowo wyrażony Efekt Cadillaca przedstawił się następująco: tysiące holendrów bez własnych domów kontra zero ("nul") zagrożenia dla kogokolwiek z powodu deregulacji rynku usług projektowania budynków.


Przykład polski (negatywny): Dentyści


Tu liczby z "efektu cadillaca" chyba są dla wszystkich oczywiste.

Celem ochrony obywateli przed niefachowa usługą stomatologiczną pozbawiamy całe rzesze polaków opieki dentystycznej - szkodząc ich zdrowiu i życiu !!!

Zgodnie z badaniami Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego z 2011 r.:
- Tylko 1% Polaków ma w pełni zdrowe zęby.
- Regularnie do dentysty chodzi 37% Polaków,
- Gdy "ból jest nie do zniesienia" do dentysty idzie... 56% Polaków.

Przyczyna takiego stanu rzeczy to (na pierwszym miejscu): ZBYT DROGIE WIZYTY

A powikłania w przypadku braku leczenia zębów są znacznie gorszą rzeczą, niż skutki niefachowej usługi !!! Nieleczone zęby mogą być przyczyną utraty zdrowa, a nawet życia !!!

Czy da się inaczej! TAK.

Pokazuje to cytowany we wpisie "Efekt Cadillaca" przykład "nie-Dentysty" ze wsi koło Lublina, który leczył na fotelu samochodowym (w przystępnych cenach - ok. 50 zł za usługę) i tak pomógł wielu mieszkańcom tej wsi (którzy u Dyplomowanego Dentysty nigdy nie byli).

ps. wiem, że jest NFZ gdzie większość polaków jest ubezpieczonych i ma (teoretycznie) zapewnioną opiekę dentystyczną. Ale co to za opieka gdzie (przyznaję - według plotek): wyrywanie zębów jest nieodpłatne bez znieczulania, a plomby nieodpłatne są tylko rtęciowe (zakazane w wielu krajach jako niebezpieczne dla zdrowia).

Przykład polski (pozytywny): Psychoterapeuci

Psychoterapeuci w Polsce to niemal ewenement na skalę europejską (nie licząc północnej europy gdzie niemal wszystkie rynki usług są zupełnie wolne !!!).

Nie mamy w Polsce żadnych regulacji w tym zakresie.
"Gabinet psychoterapii" może założyć każdy (Ja, Ty - i to nawet jutro...  ale zupełnie inną kwestią jest czy będziemy mieć klientów.).

Tymczasem... o jakiś "wielkich aferach" z psychoterapeutami w tle brak jest jakichkolwiek wzmianek w mediach !!!

Oczywiście nie przeczę, że zdążają się "partacze" i "czarne owce" - ale to jak w każdym zawodzie !!!
Wyszukiwanie w GOOGLE dla hasła:
- "niefachowy psychoterapeuta" zwraca 2.880 wyników,
- "niefachowy adwokat" zwraca 4.790 wyników.

Nie mniej Polacy mogą wybierać psychoterapeutę zupełnie swobodnie (w czym bardzo pomocnym jest rozbudowany system prywatnych certyfikatów i stowarzyszeń, które dbają o swoją reputację przyjmując w swoje szeregi tylko profesjonalistów).

...i tego nam zazdroszczą za granicą, gdzie ponoszą oni koszt ograniczonej dostępności usług psychoterapeutów (wyłącznie do członków jedynie słusznych Korporacji Zawodowych) zyskując... no właśnie co ??? KOMPLETNIE NIC.  

Podsumowując

Warto więc w dyskusji dotyczącej regulacji zawodowych podnieść również liczby !
Na przykład:
Jeśli istnienie monopolu adwokatów na usługi zastępstwa sądowego uzasadnia chęć "ochrony klientów przed niefachową usługą i w konsekwencji stratą majątkową" - to odpowiedzmy sobie wcześniej na pytanie ile osób poniosło już dziś "stratę majątkową" z tego powodu, że nie mogło skorzystać z usług zbyt drogiego adwokata (zgodnie z rocznikiem statystycznym w Polsce, profesjonalny pełnomocnik występuje w zaledwie... ok. 2% spraw sądowych!). 


Wpis (prawie) polityczny

Zarówno w komentarzach na blogu oraz w e-mailach często pojawia się podtekst "polityczny".
"Zróbmy coś i pokażmy na kogo głosować", "Poprzyjmy inicjatywę polityka XYZ",  "Pokażmy kogo rozliczyć z obietnic wyborczych"... itd.itp. 

Nie mam zamiaru iść tą drogą. To jest blog poświęcony ściśle określonemu problemowi społeczno-gospodarczemu (którzy jest olbrzymim obciążeniem dla naszego Państwa), a nie bieżącej polityce.

Nie mniej nie jest bez znaczenia, iż deregulacyjne poglądy można znaleźć zarówno po prawej jak i po lewej stronie sceny politycznej. Pośród partii parlamentarnych tylko SLD całkowicie odrzuca deregulację (na nic nie zważając - nawet na Konstytucję RP!). Dodając do tego skrajnie lewackie marginalne ruchy polityczne - pro-regulacyjny front jest raczej skromy.
Pośród (formalnie) "otwartych na deregulacje" ruchów politycznych - wybór jest całkiem spory i dla każdego (niezależnie do tego po której stronie ma "serce") się coś znajdzie.

Co więc robić... W tym zakresie jedyne co mogę polecić to uważne czytanie programów partii i korespondowanie z wybraniem przez siebie politykiem (np. posłem). Pytać, przedstawiać argumenty, wysyłać linki do ciekawych tekstów !!!
W mojej ocenie większość polityków ma "zdrowe" poglądy, jednak "zainfekowane" propagandą płynącą ze strony Korporacji Zawodowych (rzekoma sprzeczność z prawem UE, rzekoma sprzeczność z Konstytucją RP itd. itp.). Niech ci politycy mają szansę skonfrontować się z faktami.
Warto też skonfrontować z faktami tych polityków, którzy opowiadają się przeciw deregulacji.

Obecnie sposobów komunikacji z politykami jest aż nadto (E-mail, Facebook, Twiter itp.).

W kwestii polityki - tylko tyle i aż tyle.

ps.
Zachęcam do dzielenia się "efektami" takiej korespondencji. Opublikuję je na blogu, przekazując do wiadomości wszystkim zwolennikom deregulacji.

wtorek, 15 stycznia 2013

Link za link


Otrzymałem e-mail z takim oto linkiem (z komentarzem, że chcę doprowadzić do działania takich "Kancelarii" bez jakiegokolwiek nadzoru):


Moja odpowiedź jest bardzo prosta (również w postaci „linków”):


Adwokat ze Szczecina, rok 2012:

Jedyne co nas może ochronić to my sami. Nadzór Korporacji Zawodowych kompletnie przed niczym nikogo nie chroni! Dlatego zbędnym jest płacenie „haraczu korporacyjnego” (opisanego tu: http://deregulacja.blogspot.com/2012/09/haracz-koproacyjny.html) za rzekomą ochronę.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Korporacyjni możnowładcy plotą "3po3"

Otrzymałem od czytelnika wypowiedź prezesa Rady Izby Notarialnej w Szczecinie Romana Czernikiewicza:

P.D.: Jak pan ocenia ostatnie propozycje ministra
sprawiedliwości w sprawie tzw. deregulacji?
R.C.: Podchodzę do nich z wielkimi obawami. Zabiegi
rządu wokół tzw. ustawy deregulacyjnej to nic innego
jak przewrotna próba wykorzystania opinii publicznej
do osiągnięcia własnych celów politycznych.
Obiecywanie wzrostu poziomu usług i spadku ich cen
przez obniżenie wymogów dotyczących kwalifikacji
notariuszy jest nieporozumieniem. Także i w tej sprawie
jest pole do działania dla samorządu, aczkolwiek
mocno ograniczone przez ministra sprawiedliwości.
Samorząd winien przynajmniej pokazywać zagrożenia,
które ustawa deregulacyjna, przez niewłaściwe
rozwiązania, może spowodować.


"Wykorzystanie opinii publicznej do osiągnięcia własnych celów politycznych"... to chyba jedna z większych bzdur jakie słyszałem.

"Opinii publicznej" nie da się "wykorzystać" a co najwyżej jej "ulec" (...no ale w wywiadzie musiało paść stwierdzenie, że ktoś kogoś chce "wykorzystać" - żeby tylko pojawiło się jakieś sformułowanie o zabarwieniu pejoratywnym obok Ministra Sprawiedliwości).
Poza tym uleganie "opinii publicznej" (która chce deregulacji usług notarialnych o czym pisałem tu: http://deregulacja.blogspot.com/2012/08/o-deregulacji-usug-notarialnych.html) dla celów politycznych nazywa się... demokracją !!!

Jeśli Minister Gowin ulegnie wąskiej grupie Notariuszy - to wtedy dopiero będzie coś niepokojącego !

piątek, 11 stycznia 2013

Czy jestem patriotą ?

Po moim poprzednim wpisie, gdzie bezlitośnie rozprawiam się z argumentem "konieczności istnienia regulacji zawodowych dla ochrony polskiego rynku pracy" (http://deregulacja.blogspot.com/2013/01/ograniczenie-przepywu-usug-w-czyim.html)  wcale nie musiałem długo czekać aby dowiedzieć się z e-maila, że "nie jestem patriotą"...

Otóż Panie i Panowie reprezentujący zawody regulowane - uważam się za większego patriotę od was !!!
Ja piszę niniejszego Bloga z pozycji przeciętnego Polaka. Klienta, takich jakich jest 38 milionów w Polsce !!!
Likwidacja barier zawodowych (w tym otwarcie się na usługodawców zagranicznych) leży w interesie klientów ! Konkurencja to po prostu większy wybór (zależnie od upodobań i możliwości finansowych każdego z klientów).

Tymczasem wy reprezentujecie ściśle określoną grupę interesu (300 licencjonowanych doradców inwestycyjnych, 900 rzeczników patentowych, 9.000 adwokatów itd. itp.). Regulacje zawodowe (w tym ograniczenie przed konkurencją zagraniczną) są wam potrzebne aby wyciągać z kiszeni polaków (klientów) "haracz monopolowy".

I tyle w temacie patriotyzmu.

Ograniczenie przepływu usług... W czyim interesie?

Jak trafnie przypomina LUCKY w komentarzu do mojego ostatniego wpisu (dot. maklerów) - jednym z celów istnienia regulacji zawodowych jest ograniczenie transgranicznego przepływu usług. 
W skrócie chodzi o to, aby pracę mieli członkowie Polskich Korporacji Zawodowych, a nie ("za przeproszeniem") Obcokrajowcy.
LUCKY podaje tu przykład "Doradców Inwestycyjnych" (korporacja zawodowa licząca ok. 300 członków, której istnienie i wymogi zawodowe skutecznie powstrzymują wchodzenie do Polski obcych Funduszy Inwestycyjnych).

Już nawet abstrahuję od tego, że taka przesłanka utrzymywania Regulacji Zawodowych jest sprzeczna z art. 31 Konstytucji RP....

Po prostu takie postawienie sprawy jest ze wszech miar sprzeczne z interesem obywateli i służy wyłącznie osobom wykonującym zawody regulowane!


1. Ograniczenie konkurencji.

Jak się łatwo domyśleć, ograniczenie w swobodnym przepływie usług poprzez systemy krajowych  zezwoleń/licencji/korporacji wręcz zabija konkurencję!
Polacy muszą korzystać z Polskich usługodawców na rynkach regulowanych (choćby byli oni największymi partaczami), a nie mogą korzystać z usługodawców zagranicznych (choćby byli oni światowej klasy specjalistami).

Doskonały przykład podaje LUCKY - Fundusze Inwestycyjne, które obowiązkowo muszą być zarządzane przez polskich licencjonowanych Doradców Inwestycyjnych (w liczbie około 300).

To skutecznie hamuje wejście do Polski zagranicznych Funduszy Inwestycyjnych (o licencję nie tylko bardzo trudno, ale też żaden rozsądny zagraniczny fundusz nie odda zarządzania swoim portfelem Polskiemu Doradcy Inwestycyjnemu tylko dlatego, że ten... posiada licencję). 

Skutek tego taki, że Polacy muszą inwestować poprzez Polskie Fundusze Inwestycyjne, które są baaaaaardzo przeciętnie zarządzane (-wyniki funduszy każdy może sobie je przeanalizować), natomiast nie mogą inwestować za pomocą dużych i renomowanych zagranicznych funduszy (które inwestują z sukcesami nawet w czasach najgłębszego kryzysu).

Tak więc za ochronę 300 (słownie: trzystu) sowicie opłacanych miejsc pracy dla Doradców Inwestycyjnych płacą wszyscy inwestorzy będąc skazanym na przeciętne polskie fundusze inwestycyjne.

A co z tymi 300 miejscami pracy dla Doradców Inwestycyjnych po ewentualnej "deregulacji"... Jeśli są naprawdę dobrzy w tym co robią, znajdą pracę nawet za lepsze pieniądze niż dziś! A jeśli są raczej kiepscy... cóż .. zamiast ciągnąć "w dół" wyniki Funduszy Inwestycyjnych i rujnować finanse klientów będą musieli sobie znaleźć inne zajęcie w życiu. 

2. "Jak ty jemu tak on tobie".

Oczywiście ochrona własnego rynku po przez "regulacje zawodowe" to nie tylko polska specyfika - ale też kilku innych krajów. To jest jak "samo nakręcająca się spirala" - również przeciwko interesowi klientów.

Oto w Polsce nie może oprowadzać po Krakowie wycieczek przewodnik Włoch (bez polskiej licencji). Tak samo we Włoszech po Rzymie nie może oprowadzać przewodnik Polak (bez włoskiej licencji).
Niby wszystko zgodnie ze starą zasadą "oko za oko, ząb za ząb".

Skutek jest tego taki, że:
Włosi w Krakowie - zamiast posłuchać o Królowej Bonie i włoskich artystach tworzących dla Polskich Królów, słuchają (łamanym włoskim) o "Polsce od morza do morza" (nie wiedząc nawet o jakie morza chodzi).
Polacy w Rzymie - zamiast chodzić szlakami Jana Pawła II (czego pewnie sporo osób by oczekiwało), słuchają o "Imperium Rzymskim panującym dawno temu nad całym cywilizowanym światem".

Co oczywiste, zniesienie barier w Polsce "uszczęśliwi" włoskich turystów, ale nie spowoduje automatycznie, iż tego typu bariery znikną dla Polaków we Włoszech.
Nie mniej każdy krok jest ważny.
Lepiej otwierać działalność w Polsce dla przedsiębiorców zagranicznych i cierpliwie czekać na kontr-reakcję (co będzie w interesie polaków), niż wszystko zamykać (powodując zamknięcie się zagranicy na Polaków - co nie jest w niczyim interesie... poza wąską grupą korporacyjnych usługodawców). 

3. Sprzeczność z elementarnymi założeniami, które legły u podstaw utworzenia Unii Europejskiej.

Wolny przepływ usług to jeden z filarów Unii Europejskiej !!!
Nie da się ukryć, że jest on często "obchodzony" (szczególnie w południowej części europy, gdzie nadal króluje spuścizna Mussoliniego) poprzez licencje/korporacje/zezwolenia (gdzie wystarczy wymóg znajomości jakiejś specyfiki danego kraju, aby "odpadło" 99% zagranicznych kandydatów).

Nie mniej UE za jeden ze swoich podstawowych celów uznaje strzec "wolnego przepływu usług" (tak aby "zasada wzajemności" nie była naruszana w poszczególnych krajach - ku zadowoleniu wszystkich obywateli UE).

Dlatego bardzo krótko - jeśli ktoś postuluje utrzymanie jakiejś regulacji zawodowej "celem ochrony polskich pracowników", niech najpierw podniesie postulat wystąpienia Polski z UE !!!

Ps.
Ostatnio do granic absurdu argument "ochrony polskich miejsc pracy" sprowadziła korporacja rzeczników patentowych!
Korporacja ta wypowiedziała się przeciwko Patentowi Europejskiemu, wcale nie z uwagi na interes polskich wynalazców czy polskich przedsiębiorców korzystających z wynalazków - ale argumentując to ochroną monopolistycznej pozycji polskich rzeczników patentowych i ich miejsc pracy (rzeczników patentowych w Polsce jest około 900) !!!
Panie i Panowie Rzecznicy Patentowi! Jeśli jesteście takimi "specjalistami" jak o sobie piszecie, to doskonale poradzicie sobie z konkurencją zagraniczną, szczególnie, że ta konkurencja w większości krajów działa na zasadach wolnorynkowych (a wiec bez skomplikowanych wymogów wykształcenia, aplikacji, doświadczenia, egzaminów itd. itp.).
...no chyba, że obawiacie się takiej konkurencji ???    

środa, 9 stycznia 2013

Po pierwsze CEL REGULACJI (casus Maklerów)

Jak wynika z niemal wszystkich moich postów, to na czym się skupiam, to CEL regulacji zawodowych.

"Deregulacja" którą proponuję jest niezwykle prosta:
1) Ustalenie CELU danej regulacji zawodowej,
2) Weryfikacja CELU pod względem zgodności z art. 31 ust. 3 Konstytucji RP (tj. 5 dozwolonych celów ograniczania wolności obywateli: a) bezpieczeństwo i porządek publiczny Państwa, b) ochrona środowiska, c) ochrona zdrowa, d) ochrona moralności publicznej, e) ochrona praw i wolności innych osób.
3) Weryfikacja pod względem "zdrowego rozsądku" (co również jest wpisane w art. 31 ust. 3 Konstytucji - zdanie drugie).

Na punkcie 2) "poległoby" 90% obecnych regulacji zawodowych (tych ustanowionych dla "ochrony pojedynczych obywateli przed nimi samymi" - np. regulacje zawodowe prawników).
Na puncie 3) "poległoby" dalsze 90% regulacji zawodowych (np. Licencjonowanie Taksówek, jako rzekoma ochrona zdrowia i życia obywateli).

Niestety większość rozważań nad deregulacją (w tym rozważania deregulacyjne ministra Gowina) nie dochodzi nawet do punktu 1 - i nie próbuje on ustalić CELU poszczególnych regulacji zawodowych !

Wychodzą z tego sytuacje niejednokrotnie komiczne !!!

Dziś przykład MAKLERÓW.

Na wstępie artykuł samych Maklerów - co oczywiste - w 79% przeciwnych deregulacji własnego zawodu: 

Podstawowym elementem którego artykuł nie zawiera jest CEL tak bronionej regulacji zawodu Maklera.

Warto więc uzupełnić ten brak!

Oto zawód maklera wykonywało się kiedyś przy pomocy kartki, długopisu i telefonu. Klient przychodził do Maklera, składał mu dyspozycję kupna/sprzedaży, a ten przekazywał ją dalej (docelowo - na rynek).
Taki system miał "wady" i sporo zależało w nim od rzetelności i uczciwości Maklera.
Oto:
1) Nierzetelny Makler mógł nieprawidłowo lub z opóźnieniem przekazać zlecenie Klienta,
2) Nieuczciwy Makler, mając wiedzę o planowanej znaczącej transakcji, mógł tę wiedzę wykorzystać dla własnej korzyści.

I takie rzeczy się zdarzały (pomimo reglamentacji zawodu Maklera!!!). Niektóre procesy sądowe przeciwko maklerom z ery "kartki, długopisu i telefonu" ciągną się aż po dziś dzień.

Ale te czasy bezpowrotnie minęły !
Dziś 99% transakcji giełdowych realizowanych jest w on-line (lub "połowicznie" on-line, poprzez dyspozytorów call-center, którzy nie są Maklerami).
Dzisiejsze Biura Maklerskie to nie biurka z Maklerami (jak jeszcze 15 lat temu), ale sale z komputerami z dostępem do Internetu.

Konkluzja dla Maklerów nie jest pozytywna (nawet abstrahując od zgodności ich regulacji zawodowej z art. 31 ust. 3 Konstytucji RP): 
Dziś to nie "nierzetelny lub nieuczciwy Makler" jest zagrożeniem dla Klienta. Prawdziwym zagrożeniem jest "nierzetelny lub nieuczciwy Informatyk Biura Maklerskiego" - i jeśli portal InwestycjePL chce koniecznie regulować jakiś zawód (celem ochrony Klientów) to właśnie zawód Informatyka w Biurze Maklerskim a nie Maklera !!!

Jedynie na marginesie dodam, że całkowity spadek znaczenia zawodu Maklera (w związku z rozwojem systemów informatycznych) zauważono już niemal we wszystkich krajach europejskich - odstępując w ostatnich latach od regulacji zawodu Maklera. Polska jest w "ogonie Europy" gdzie zawód ten jest nadal regulowany - bez jakiegokolwiek celu w erze komputerów i internetu.  


ps.
Rozważania na temat CELU poszczególnych regulacji zawodowych są obce nawet inicjatywom deregulacyjyjnym "z ambicjami" takim jak OTWÓRZ SYSTEM (Przemysława Wiplera z PiS). Oto w Raporcie (dostępnym tu: http://deregulacja.org/wp-content/uploads/2012/11/Zawody-regulowane-Raport-OST.pdf), będącym bazą programową tego projektu, w zakresie zawodu MARKERA proponuje się "Pozostawienie regulacji na obecnym poziomie". 
Szanowni Państwo z inicjatywy "Otwórz System". Raport ten jest do napisania od nowa! Proponuję rozważania na temat regulacji poszczególnych zawodów rozpocząć od CELU danej regulacji, a wtedy wiele stanie się jasne i uniknie się takich "komicznych" wpadek.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Konkurs na Blog Roku 2012

Za namową czytelnika, zgłosiłem swój Blog do konkursu Onetu na BLOG ROKU 2012 w kategorii "Polityka i Społeczeństwo".
Link do konkursu szczegółów konkursu po prawej stornie.

sobota, 5 stycznia 2013

Efekt "Cadillaca".

Studio Architektoniczne ALCHEMIA na swoim blogu (polecanym w poprzednim wpisie) przypomina wielkiego ekonomistę, laureata nagrody nobla, Miltona Fredmana i jego "Efekt Cadilaca".

Warto przypomnieć "Cadilaca" również na moim Blogu. O co chodzi...

Chodzi o CADILLACA ELDORADO - najbardziej luksusowy samochód ameryki w latach '50 i '60.

Jak wspomina Milton Fredman w swojej książce "Kapitalizm i Wolność" z 1962 r., w Rozdziale 9 poświęconym regulacjom zawodowym (tekst po angielsku: http://books.cat-v.org/economics/capitalism-and-freedom/chapter_09), na spotkaniu z prawnikami w USA w sprawie regulacji zawodowych jego kolega użył ciekawej metafory samochodowej. Zaproponował przewrotnie, aby w USA dopuszczone do ruchu były wyłącznie samochody odpowiadające "standardowi Cadillaca". 
Ktoś w sali wstał i przystał na tę analogię - twierdząc, że to wydaje się całkiem rozsądne, a państwo nie może sobie pozwolić na istnienie innych prawników, niż tylko takich którzy spełniają "standard Cadillaca".
Może i dla prawników, świat w którym do ruchu po drogach dopuszczone są wyłącznie luksusowe limuzyny na miarę Cadillaca Eldorado nie jest niczym nadzwyczajnym... ale mam nadzieję, że pozostali czytelnicy odczytują ironię ;-) i doceniają swoje prawo jeżdżenia po drogach nie tylko drogimi limuzynami na miarę Eldorado.

Milton Fredman w swoich rozważaniach tego przykładu "idzie na całość". Od razu pisze o lekarzach (tu mała uwaga: usługi medyczne w USA są wyłącznie prywatne, a przynajmniej będą do czasy gdy ruszy Obama-Care). Fredman wyraźnie wskazuje, iż istnienie regulacji zawodowych wśród lekarzy, owszem, skutkuje wysokim poziomem usług, ale jednocześnie skutkuje ograniczeniem liczby lekarzy - a więc dostępnością leczenia dla biedniejszych obywateli.
Gdyby Fredman wiedział jak wygląda nasz rynek prawniczy, z pewnością by się na niego powołał... Na skutek regulacji zawodowych, zgodnie z rocznikiem statystycznym, w zaledwie 2% spraw sądowych występują strony wraz z pełnomocnikami (w pozostałych 98% reprezentują się same!). Tak oto dla uchronienia obywateli przed promilem pomyłek prawników... 98% obywateli pozbawiono pomocy prawnej. Istny "Efekt Cadillaca".

Skracając dalsze rozważania M. Fredmana, oczywistym dla niego jest, że:
Korzyści płynące z dopuszczenia do ruchu w USA wszystkich samochodów, bez wyjątku (a co za tym idzie upowszechnianie transportu), są znacznie większe niż rzekome korzyści z ograniczenia dostępności samochodów wyłącznie do tych spełniających najwyższy "standard Cadillaca".
Korzyści płynące z dopuszczenia do świadczenia usług medycznych wszystkich, bez wyjątku (a co za tym idzie upowszechnienie prywatnych usług medycznych), są znacznie większe niż rzekome korzyści z ograniczenia dostępności osób świadczących usługi medyczne do wysoko wykształconych lekarzy.

U nas w Polsce lekarze to może niezbyt dobry przykład (bo mamy publiczną służbę zdrowia - co wypacza rynek), ale jest przykład zbliżony: Dentyści.

Jak działa ten rynek (i jakie są ceny) - chyba każdy wie.
I pojawił się ktoś, kto zaburzył ten stan.
Otworzył sobie gabinet dentystyczny we wsi pod Lublinem i przyjmował pacjentów... na fotelu samochodowym, nie ukrywając, że nie ma polskich uprawnień dentystycznych.
Można się śmiać, z tego "fotela samochodowego", ale klienci byli zadowoleni. Byli to mieszkańcy okolicznych wsi, korzystający z tego, że "nielegalny dentysta" miał ceny przystępne dla ich portfeli  rwanie - 25zł, plomba - 45 zł itd. Te osoby nigdy nie skorzystałby z dentystów oficjalnych (z cenami kilkukrotnie wyższymi !!!). 
Zupełnie poważne pytania: 
Dlaczego taki usługodawca nie może funkcjonować ?
Dlaczego osoby o niskich zarobkach nie mają prawa dobrowolnie, na własne ryzyko, skorzystać z takiego "dentysty" (choćby nawet przyjmował na "fotelu samochodowym" ?

Ta historia ma również swój "epilog". Dentysty nie skazano (groziły mu 3 lata pozbawienia wolności), bo jego "klienci" solidarnie zeznali, że "nielegalny dentysta"... dopasowywał im protezy (co jest działalnością wolnorynkową). 

SZCZEGÓŁY TEJ SPRAWY - "DONOS ZE ŚRODOWISKA MEDYCZNEGO":

piątek, 4 stycznia 2013

Architekt za deregulacją !!!

Był "Adwokat za Deregulacją" (mec. Robert Gwiazdowski), jest i Architekt.

Konkretnie:
Pracownia Architektoniczna STUDIO ALCHEMIA w składzie Roman Kuczek-Orzeł, Mariusz Czarny i Barbara Orzeł, ze swoim blogiem: studioalchemia.blogspot.com 
Ciekawe wpisy pro-deregulacyjne:
http://www.studioalchemia.blogspot.com/2012/03/architektoniczna-deregulacja.html
http://www.studioalchemia.blogspot.com/2012/09/przymus-i-monopol-prestiz-i.html

Może są jednak szanse, że Polacy tak jak np. Holendrzy będą mogli powierzyć zaprojektowanie własnego prywatnego domu w który inwestują prywatne pieniądze  zarówno Architektowi jak i nie-Architektowi !!!

"Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego"


Wpis "Deregulacja inaczej pisana" (http://deregulacja.blogspot.com/2013/01/deregulacja-i-wolne-przewodnictwo.html), a w zasadzie post scriptum pod tym wpisem wywołał słuszną reakcję...
Napisały do mnie dwie osoby: przewodnik i prawnik. Oboje bardzo słusznie zwrócili uwagę na różnorodność swoich profesji. 

1) PRZEWODNIK

Tak naprawdę półroczny kurs przygotowuje "do wszystkiego, a więc do niczego".

Przykład podany przez czytelnika: Przewodnik po fortyfikacjach!

To rzeczywiście specyficzna dziedzina.
Żaden kurs nie uczy zachowania w fortyfikacjach. Żaden kurs nie uczy historii fortyfikacji.
W wypadku "Przewodnika po fortyfikacjach" kurs przewodnicki kompletnie do niczego się nie przydaje!

Tymczasem nasze prawo... ZABRANIA korzystania specjalistów od fortyfikacji, umożliwiając jednocześnie świadczenie usługi "przewodnikom po kursach" - którzy są kompletnie nie przygotowania do oprowadzania turystów po fortyfikacjach !  

Takich "specyficznych dziedzin" są setki - bo siła tkwi w specjalizacji, a nie "przewodnikach do wszystkiego" (...czyli "do niczego" jak głosi przysłowie).

2) PRAWNIK

Tak naprawdę aplikacja prawnicza przygotowuje "do wszystkiego, a więc do niczego".

Przykład podany przez czytelnika: Prawnik w sprawach dot. inwestycji budowlanych!

To rzeczywiście specyficzna dziedzina (na granicy prawa, administracji i wiedzy technicznej).
Żadna aplikacja nie uczy postępowań w sprawach budowlanych. Żadna aplikacja nie daje wiedzy koniecznej do prowadzenia tego typu spraw.  
W przypadku "Prawnika w sprawach dot. nieruchomości" aplikacja kompletnie do niczego się nie przydaje!

Tymczasem nasze prawo... ZABRANIA korzystania specjalistów od sporów dot. inwestycji budowlanych, umożliwiając jednocześnie świadczenie usługi "prawnikom po aplikacji" - którzy są kompletnie nie przygotowania do prowadzenia sporów dot. inwestycji budowlanych !  

Takich "specyficznych dziedzin" są setki - bo siła tkwi w specjalizacji, a nie "prawnikach do wszystkiego" (...czyli "do niczego" jak głosi przysłowie).

czwartek, 3 stycznia 2013

Propagowanie bloga przynosi efekty !!!

Dziś krótki wpis o efektach polecania Bloga.

Oto "Radek" w ostatnich dniach umieścił link do tego bloga w komentarzach na Blogu Ekonomicznym Krzysztofa Rybińskiego (rybiński.eu).

Efekt jest zaskakujący !!! Statystki bloga notują kilkaset przekierowań z tego właśnie źródła !

Tę metodę polecam również innym. Jeśli ktoś popiera głoszone tu przeze mnie poglądy - niech się nimi podzieli na Forach/Blogach którzy jest czytelnikiem.

Dzięki "Radek" :-)

środa, 2 stycznia 2013

Dawno obiecany wspis - Tłumacze Przysięgli

W komentarzach i mailach pojawił się kilka razy temat Tłumaczy Przysięgłych...
Szczególnie sporo było narzekania na niewielką urzędową stawkę za tłumaczenie: około 30zł/str.

Tyle, że "deregulacja" o której piszę na tym blogu dotyczy prywatnych usług, świadczonych na rzecz prywatnych usługobiorców - i blog mój nie obejmuje tłumaczeń przysięgłych.

Co do zasady tłumacze przysięgli działają na rzecz Sędziów i Urzędników (gdzie urzędowym językiem jest wyłącznie Polski).
Kto chce zarejestrować samochód z Niemiec, choćby nawet sam biegle znał j. niemiecki, musi przedłożyć do urzędu tłumaczenia przysięgłe dokumentów samochodu - tak aby Urzędnik wiedział, że samochód można dopuścić do ruchu po polskich drogach publicznych.
Podobnie z Sądami. Jeśli ktoś chce dochodzić przed Polskim Sądem praw z umowy po angielsku, choćby nawet sam biegle znał j. angielski, musi przedłożyć do Sądu tłumaczenie przysięgłe tej umowy - tak aby Sędzia wiedział, czego dotyczy ta umowa.

Zasada rozliczeń to tylko kwestia techniczna.
Równie dobrze rejestracja samochodu z Niemiec mogłaby już w Urzędzie kosztować nie ok. 200 zł (jak w przypadku rejestracji samochodu krajowego), ale 500 zł - a tłumaczenie mógłby wykonać dodatkowy urzędnik.
Równie dobrze pozew z umowy w języku obcym mógłby być obciążony o kilkaset złotych większym  wpisem sądowym niż pozew z umowy po polsku - a tłumaczenie mógłby wykonać dodatkowy urzędnik sądowy.
Wymyślono to nieco inaczej - strona przedkłada do Sądów i Urzędów tłumaczenie przysięgłe, płacąc "urzędową" stawkę w wysokości ok. 30zł/str (co można uznać z powodzeniem, za "dodatkową" opłatę wnoszoną do Urzędu czy Sądu)

ZASADY TE JEDNAK NIE DOTYCZĄ USŁUG PRYWATNYCH, ŚWIADCZONYCH NA RZECZ OSÓB PRYWATNYCH.

Takie czynności jak:
- negocjacje przed zawarciem umowy,
- treść umowy,
- negocjacje ugodowe (nawet w czasie sporu Sądowego!),
...może tłumaczyć DOWOLNA osoba, za DOWOLNĄ stawkę.

Nie ma żadnych przeszkód, aby tłumacz umówił się z klientami na stawkę uzależnioną od wielkości kontaktu przy negocjacjach którego bierze udział.
I de facto tak się dzieje !!! Sam byłem świadkiem negocjacji, które tłumaczył nie-przysięgły tłumacz (ale z dziesiątkami międzynarodowych certyfikatów dot. "tłumaczenia symultanicznego"), za co pobrał "sowite" wynagrodzenie, stanowiące całkiem niezły procent negocjowanego kontraktu.

To, że niektórzy tłumacze cenią również PRYWATNE usługi wedle niezbyt wysokiej stawki "urzędowej"... cóż - widocznie tyle warte są ich usługi.
Nie oznacza to, że inni tłumacze nie mają prawa wycenić swoich usług (niezwykle fachowych, poświadczonych licznymi certyfikatami itd.) na stawkę wielokrotnie wyższą, np. uzależnioną procentowo od wartości negocjowanego kontraktu. Jeśli będą to rzeczywiście usługi "niezwykle fachowe" - znajdą się klienci którzy tę stawkę "wielokrotnie wyższą" zapłacą (czego sam byłem świadkiem!).

"Deregulacja" i "Wolne Przewodnictwo" inaczej pisane

Pan Maciej z Akcji Wolne Przewodnictwo (http://wolneprzewodnictwo.blog.pl) w grudniu (już) ubiegłego roku wziął udział w Warszawskim Forum Przewodnictwa i Pilotażu...
Argumenty o niedouczonych przewodnikach, którzy po "deregulacji" będą przekazywać słuchaczom zafałszowaną historię Polski i niszczyć dziedzictwo narodowe wziął sobie bardzo głęboko do serca!

Podjął Akcję STOP dla wolnego rynku przewodników książkowych (http://wolneprzewodnictwo.blog.pl/2012/12/17/skontrolowac-dziki-rynek-przewodnikow-ksiazkowych/). Ja tą akcję popieram ;-)

Nawet więcej - dorzucam do niej swoje "3 grosze".

Uważam, że powinno się zaostrzyć wymogi stawiane przewodnikom turystycznym! Kilku miesięcy kurs to stanowczo za mało dla ochrony historii Polski przed zafałszowaniem!!! Uważam, że przewodnik turystycznym powinien być co najmniej magistrem historii!!!
Przecież co taki "przewodnik" wie po "kilku miesięcznym kursie"? Czy wie co to jest rokoko (-to nie jest wcale zespół wykonujący piosenkę "Koko, euro, spoko")? Czy wie kto i dla czego przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy (-nie była to wcale Królowa Bona poszukująca lepszej gleby pod "włoszczyznę")?
Ponad 1000 letniej historii Polski z jej dziedzictwem narodowym nie da się nauczyć na "kilku miesięcznym kursie" (z którego znaczna część to zajęcia... z pierwszej pomocy)! 
Chrońmy historię Polski przed zafałszowaniem przez niedouczonych przewodników turystycznych! Walczmy o wymóg magisterium z historii dla przewodników turystycznych!!!

Od siebie dorzucę jeszcze wymogi np. dla Adwokatów... 
Magisterium + 3-letnia aplikacja... przecież to są śmieszne wymogi !!!
Przywróćmy wymogi jak dla galicyjskich "CK Adwokatów" z czasów zaboru Austryjackiego:  doktorat + 7-letnia aplikacja (i to w czasach gdy wszystkie obowiązujące ustawy mieściły się w kilku księgach, a nie zajmowały powierzchni od ziemi do księżyca jak dziś!). Dzisiejsi Adwokaci przy CK Adwokatach mają wykształcenie niczym gimnazjaliści! Przywróćmy tamte wymogi !
Co z tego, że Adwokatów w Polsce będzie nie 9.000 jak dziś, ale nie więcej niż kilkuset...
Co z tego, że "naciśnięcie klamki" u Adwokata nie będzie kosztowało 200 zł jak dziś, ale minimum 1.000 zł...
Najważniejsze, że klienci będą bezpieczni i otrzymają (prawie) zawsze fachową usługę...
Jak rozumiem wszyscy korporacyjni przeciwnicy "deregulacji", rozpisujący się szeroko jakie to szkody może wyrządzić niefachowa usługa i w związku z czym należy strzec wymogu wysokiego poziomu wykształcenia za wszelką cenę - mnie popierają w 100%?
Że to niby będzie ograniczanie wolności ?... Jakie tam znowu ograniczenie wolności! Przecież każdy chętny będzie mógł zostać Adwokatem - wystarczy zaledwie, że zrobi doktorat i ukończy 7-letnią aplikację.

Zachęcam piewców regulacji zawodowych do przygotowania odpowiednich ustaw. Nie może tak  nadal być, że Przewodnikiem turystycznym można zostać po kilku miesięcznym kursie, a Adwokatem po magisterium i zaledwie 3-letniej aplikacji.  


ps.
Warto więc zadać sobie pytanie: Czemu akurat takie wymogi, a nie inne? Kto tak ustalił i komu to służy?

Dlaczego kurs Przewodników Turystycznych trwa kilka miesięcy - a nie kilka dni, a może kilka lat ???
Dlaczego wymogi dla Adwokatów to Magisterium + 3 letnia aplikacja - a nie Licencjat + roczny kurs (jak w Hiszpanii), a może doktorat + 7-letnia aplikacja (jak wymogi dla CK Adwokatów) ???

W czyim imieniu zostały ustanowione akurat takie (a nie inne) wymogi ?

Dlaczego klient sam nie może wybrać:
Na wycieczkę przedszkolaków po Krakowskim Rynku - choćby studenta 1. roku Historii, albo nawet samouka-pasjonata (bez żadnych kursów przewodnickich).
Na wycieczkę koła naukowego po niszowych zabytkach Podlasia - doktoranta, który pisze z tego tematu pracę doktorską.

Dlaczego klient sam nie może wybrać:
Do prowadzenia sporu sądowego o 500zł, albo o zapłatę grzywny za szybką jazdę samochodem - choćby studenta 1. roku Prawa, albo nawet samouka-pasjonata (bez żadnych aplikacji adwokackich).
Do prowadzenia sporu sądowego o dziesiątki milionów złotych - profesora, który specjalizuje się w danej dziedzinie prawa.